Pomysł na weekend w górach: Grześ – Rakoń – Wołowiec
previous post
Zacznę może od tego, że Dolina Chochołowska jest dosyć monotonna i długa, jeżeli ma się w perspektywie jeszcze dalsze górskie wędrówki. Z doświadczenia wiemy, że o ile dobra jest na poranny rozruch przed dalszymi atakami szczytowymi, o tyle w drodze powrotnej ciągnie się w nieskończoność i zużywa ostatnie resztki sił (o ile jeszcze jakieś zostały). No przynajmniej takie są nasze odczucia 🙂 Dlatego tym razem postanowiliśmy wypożyczyć na ten odcinek rowery. W stronę Polany Chochołowskiej nie jest zbyt komfortowo (pod górkę i wyboiście na kamieniach), ale w drodze powrotnej rowery nas uratowały – praktycznie cały czas tylko zjeżdżaliśmy w dół.
Na co trzeba się przygotować?
Za wypożyczenie jednego roweru zapłaciliśmy 40 zł, następnie 7 zł za wstęp od osoby do TPN + 7 zł za wjazd roweru na teren Parku. Zatem łącznie zapłaciliśmy 108 zł. Za to dzięki wypożyczeniu rowerów uzyskaliśmy przywilej niepłacenia za parking (jest to zazwyczaj koszt 15 lub 20 zł, zależnie od tego jak blisko parking zlokalizowany jest od wejścia na szlak). Tyle jeśli chodzi o koszty.
O czym jeszcze warto pamiętać? O prowiancie, zapasie wody, czapce z daszkiem i w końcu o kremie z filtrem, bo słońce w górach potrafi być zdradliwe. Chodząc od szczytu do szczytu muskało nas słońce i przyjemny chłodny wiatr, a w domu okazało się, że niektórym łydki zjarało na intensywny kolor świnki.
Ach, i umiejętność zakładania łańcucha w rowerze również będzie mile widziana, gdyż te najprostsze mogą je zrzucać (pozdrowienia dla Boro jeśli to czyta!).
Nie przedłużając, przejdźmy już do najlepszej części, czyli do przebiegu trasy i zdjęć! Pozwolę sobie jednak ominąć opis odcinka Siwa Polana – Polana Chochołowska – Grześ, gdyż opisywaliśmy go już TUTAJ. Za to pomyślałam, że ciekawym pomysłem będzie porównanie kilku zdjęć z tej samej trasy zimą i latem. Zdjęcia powinnny się same przesuwać (jeśli nie, to z boku jest strzałka). Koniecznie dajcie znać w komentarzu która odsłona podoba Wam się bardziej! 🙂
Grześ – Rakoń
Grześ (1653 m n.p.n.) to łatwo dostępny szczyt, który oferuje bajkowe widoki na Tatry. Można poprzestać na nim wędrówkę albo udać się dalej na Rakoń (1876 m n.p.m.) czy nawet Wołowiec (2064 m nn.p.m.) i taka przedłużona trasa również jest polecana dla osób dopiero rozpoczynających swoje przygody z górskimi wędrówkami. My po dotarciu na Grześ odczuwaliśmy zmęczenie, ale po krótkim odpoczynku odzyskaliśmy siły i pełni entuzjazmu ruszyliśmy na Rakoń.
Od teraz trasa robi się o wiele przyjemniejsza i bardziej widokowa w porównaniu do drogi z Polany Chochołowskiej na Grześ. Przewyższenie nie jest już aż tak duże, idziemy grzbietem górskim porośniętym kosodrzewiną i trawą, a dookoła roztaczają się niesamowite górskie krajobrazy. Jest na prawdę pięknie. Przewidywany czas dojścia na Rakoń to 1h 10 min.
Rakoń – Wołowiec
Końcówka podejścia na Rakoń trochę nas oczywiście wymęczyła. Wychodzenie pod górkę nie jest naszą ulubioną częścią górskich wędrówek 🙂 Za to satysfakcja z osiągnięcia celu i zachwyt nad pięknem przyrody zawsze warte są wysiłku. Na Rakoniu robimy krótką przerwę na regenerację i po przeanalizowaniu naszych zasobów energii i sił, postanawiamy zdobyć również Wołowiec. Tak na prawdę z Rakonia na Wołowiec jest już przysłowiowy “rzut beretem” i szkoda byłoby na niego nie wyjść. Szacowany czas przejścia to 30-40 minut, choć w naszym przypadku bardziej 40 (o ile nie więcej), za względu na fakt, iż odcinek jest bardziej stromy. Dodatkowo teren jest dosyć wyeksponowany i trzeba uważać, szczególnie przy silniejszych podmuchach wiatru. Czego by jednak nie mówić, gra jest warta świeczki. Widoki wciąż są genialne, a dodatkowo po słowackiej stronie zaczynają się wyłaniać cztery górskie jeziorka.
Wołowiec zdobyty! Ze szczytu ukazują nam się też kolejne dwa jeziora i to jest też moment kiedy pada nam bateria w aparacie, który chyba nie przeżył naszego zachwytu nad krajobrazem i częstego użytkowania podczas całej trasy. My też już jesteśmy trochę wyczerpani, ale postój postanawiamy zrobić nieco niżej, w drodze powrotnej. Kierujemy się w dół, tą samą drogą, którą wyszliśmy, odbijając w pewnym momencie w zielony szlak.
Wołowiec – Polana Chochołowska – Siwa Polana
Schodząc w dół, odczuwamy już spore zmęczenie, a schodząc pierwszy odcinek zielonego szlaku po kamiennych schodach z naszych nóg robi się wręcz lekka galareta. Ludzie na szlaku rozkładali się przez cały dzień całkiem ładnie, ale teraz szliśmy przez chwilę w mini korku ze względu na wąską ścieżkę. Przystajemy w końcu na przerwę w pierwszym możliwym miejscu i zbieramy siły na dalszą wędrówkę.
Droga powrotna zdaje się ciągnąć w nieskończoność. Na szczęście w pewnym momencie schodzimy lasem, który daje schronienie przed słońcem, a co jakiś czas naszą drogę przecina również orzeźwiający górski strumyk. Dochodząc do schroniska stwierdzamy, że wypożyczenie rowerów było strzałem w dziesiątkę. Jedyną trudnością podczas jazdy powrotnej było wymijanie pieszych, których po południu było już sporo, oraz pokonywanie wyboistych kamiennych odcinków. Na niektórych postawiliśmy nie ryzykować i prowadzić rower, ale później było już tylko z górki i w ekspresowym tempie oraz z wiatrem we włosach dotarliśmy na Siwą Polanę i nasz parking. Ach, no i ja miałam małą przygodę z łańcuchem, który spadł. Podczas, gdy nasz przyjaciel dzielnie postanowił go założyć z powrotem, ja skorzystałam z okazji i podglądnęłam owieczki, które wypasały się na polanie.
Dolina i Polana Chochołowska to świetny punkt wypadowy na dalsze szlaki, choć w drodze powrotnej przejście długą doliną z powrotem może być monotonne i bardzo męczące. Tym razem jednak zdaje się, że znaleźliśmy na nią sposób – rowery. A przecież zawsze wychodząc w góry, trzeba pamiętać także o tym, aby zachować siły na zejście ze szlaku. Być może dla kogoś takie rozwiązanie również okaże się pomocne. Co do samych gór i szlaku – chyba widoki mówią same za siebie. Dodając do tego łatwość trasy, z czystym sumieniem możemy ją polecić osobom, które tak jak my nie mają jeszcze dużego doświadczenia w chodzeniu po górach, ale posiadają za to aspiracje i przyzwoitą kondycję fizyczną. Choć po takich wyprawach, nogi wchodzą nam do d…, a zakwasy trzymają zazwyczaj przez kolejne kilka dni, to ostatecznie jest to błogie zmęczenie i niesamowita satysfakcja tak dobrze wykorzystanego czasu 🙂
Z wykształcenia kulturoznawca. Po studiach rzuciła wszystko i wyjechała na Islandię, w której zakochała się bezpowrotnie. Tam też odkryła w sobie pasję do podróżowania. Oprócz tego jest miłośniczką zimy, skoków narciarskich i kotów.
This website uses cookies to improve your experience. We'll assume you're ok with this, but you can opt-out if you wish. Accept Read More